„Minione chwile” – romans, emigracja i historia…

Pierwsze ćwierć książki Gabrieli Garaś – „Minione chwile” – czytało mi się nawet całkiem fajnie. To całkiem przyzwoity romans osadzony w realiach nowej polskiej emigracji w Edynburgu. Nic nadzwyczajnego, ale dobrze napisany, ciekawe postaci, potrafi wzruszyć… Nawet wynotowałem sobie kilka miłych, cytatów które chciałem zamieścić w tej recenzji… 

Niestety, w tym momencie autorka zabiera nas w podróż w czasie. Poznajemy losy polskiego oficera który po drugiej wojnie światowej zostaje w Edynburgu. Mamy romans z młodą Szkotką „z wyższych sfer”, wyjazd do Polski i miłość do pięknej Marysi.

Miłość, zazdrość, nienawiść itd. itp.  prawdziwy romans

Ale tutaj zaczyna się problem… 
Gabriela Garaś daje sobie radę z romansem, ale już z historią jest kiepsko. 

i tak, moim ulubionym cytatem z tej książki stał się tekst: 

Kiedy jeden ze szpitali dla umysłowo chorych w Anglii znalazł się na drodze nadchodzącej armii niemieckiej, wszyscy pacjenci zostali odesłani do domu krewnych 

 

Minione chwile - recenzja książki

 

Ile Szkocji znajdziesz w tej książce? 

O perypetiach z historią napiszę za chwilę – najpierw zajmę się tym o czym sam piszę na co dzień – o Szkocji. 

Niestety, tutaj też nie mogę napisać wiele pozytywów… 

Jeszcze z samym Edynburgiem nie jest źle (szkoda że autorka nie pozostała tylko na tym terenie), ale opisy przyrody… No cóż, tekst z cyklu „wyszli na wysokie klify” ciężko mi zakwalifikować jako klimatyczny i piękny opis przyrody. 

Ale najbardziej „rozbawiła” mnie sprawa Glamis… 

Zacznę trochę z drugiej strony.
Wyobraź sobie że czytasz romans napisany przez jakiegoś, dajmy na to francuza. W pewnym momencie bohaterowie wybierają się na wycieczkę i dojeżdżają nad wielkie jezioro, w oddali widać szczyty gór, wokół jest piękny wysoki las. Na polanie stoi zamek, bohater zadaje pytanie:
– czy ten zamek jest zamieszkały?
– Nie, teraz nie, niedawno zmarł jego właściciel, ostatni z rodu Malborskich i teraz trwa sprawa spadkowa. 
Po czym następuje opis samego zamku, w którym bezbłędnie rozpoznajesz zamek w Malborku.
  … 

myślisz że to dobry pomysł? 
wykorzystanie jednego z najbardziej znanych zamków, ale zmiana jego lokalizacji i historii? 

….po kilkunastu minutach dotarli nad jezioro… z dwóch stron otoczone było lasem, a od północy górami… poprowadził przez zagajnik…Na polanie pośród starych drzew stał zamek… Widać było, że ktoś go niedawno odrestaurował… 

…kilka miesięcy temu zmarł ostatni właściciel tego zamku, ostatni baron z klanu Glamis… 

W Szkocji jest ponad dwa tysiące zamków. Po jaką cholerę brać Glamis?  Wolałbym by autorka wymyśliła i zamek, i wygląd, i historię (byle utrzymać się w klimatach), niż brać jeden z najbardziej znanych, najsłynniejszych zamków i tak go zmieniać… po co? 

no i na dodatek ten „klan Glamis”???  

o prawdziwym Glamis przeczytasz w moim wpisie tutaj 

Minione chwile - recenzja książki

„Szkocji”  w książce jest tyle co ile… opisy przyrody i pogody są…  właściwie to ich nie ma – bo pisanie że jest plaża, czy pada deszcz to jeszcze nie opis.

Stawiam na to że autorka jeżeli już, to była na weekendowym wypadzie w Edynburgu i to tyle jeżeli chodzi o poznanie Szkocji… 

(niesamowity jest opis podróży jednej z bohaterek na wyspę Iona (mała wysepka na którą można było się dostać tylko z innej wyspy na którą można było się dostać po długiej jeździe pociągami) opis ten zamka się w zdaniu „dotarła wieczorem”…
oczywiście o samej Ionie – znów chyba najważniejszej historycznie wyspie Szkocji, ani o opactwie ni słowa – a przecież aż się prosiło o wzruszającą scenę w starej kaplicy…) 

 

No dobrze, to co z tą historią jest nie tak? 

O jakości „Szkockości” w książce napisałem powyżej, teraz będę się czepiał historii. 

Mam na myśli historię jako zgodność z faktami historycznymi. 

Jeden z głównych bohaterów – Waldek, jest polskim oficerem który pozostał po wojnie na terenie Szkocji. O samym Władku nie wiemy wiele. Był oficerem, „dowódcą” i prawdopodobnie brał udział w akcjach bojowych, to właściwie wszystko co wiemy o jego losach wojennych. 

Przez dłuższy czas Waldek wspomina że jest praktycznie niemożliwym dla niego powrót do Polski – UB, ruskie itd. 
W końcu jednak decyduje się na tę niebezpieczną wizytę.  Przeszmuglowano go do Gdańska kutrem a później nocą przemyka się do rodzinnej wsi: 

…Waldek przemykał się skrajem lasu. Miał to szczęście, że dom ciotki znajdował się na końcu wsi…
…Idź skrajem las. Unikaj ludzi. Nikt nie może wiedzieć, że wróciłeś…

Co więc robi nasz bohater? 

…Kiedy Waldek skończył jeść, wyszedł do dwór. Z tyłu domu podwórko było zarośnięte. Z szopy wyjął kosę i zaczął kosić trawę…

Prawda że to jak najbardziej rozsądne zajęcie dla kogoś kto się ukrywa…? 
I mówimy tu o pobycie na wsi, na rodzinnej wsi gdzie każdy wie co dzieje się u sąsiada za płotem i na pewno większość pamięta Waldka z czasów sprzed wojny, a i pewnie wielu wie że był oficerem w trakcie wojny…   
Ale to nie wszystko. Waldek lubi urządzać sobie spacery po lesie, a później „spacery” z Marysią… też po lesie, po polach, łąkach itd… 

Myślę że strategia ukrywania się poprzez uprawianie leśnego seksu jest jak najbardziej przekonywująca. 
O dziwo nikt ich nie nakrywa i nikt ich nie wydaje w ręce UB – dopiero fakt że jego kuzyn otrzymuje list z UK sprowadza szpiegów i konfidentów którzy teraz nagle orientują się że we wsi jest jakiś „zapyziały karzeł reakcji”.

I co się dzieje dalej? 

A więc nagle z dnia na dzień Waldek przy pomocy swego kuzyna ucieka z kraju. I pisząc „z dnia na dzień” mam na myśli faktycznie ucieczkę następnego ranka. 
Jak to ma się odbyć? 

Dojechali na obrzeża Gdańska, stamtąd ukryty w samochodzie amerykańskiej ambasady z pocztą dyplomatyczną wyruszył do Sopotu. 

Naprawdę??? 
Jakiś mało znaczący oficer, bez powiązań, który przybył do Polski na własny rachunek, nagle w przeciągu kilku godzin dostaje pomoc ambasady amerykańskiej?  ucieczka jest zorganizowana i przygotowana w najdrobniejszych szczegółach?
Ot wszyscy czekali by tylko Waldkowi pomóc… 
A wystarczyło napisać dwa zdania jak to Waldka ukrywano przez kilka dni lub tygodni w piwnicach gdy przygotowywano ucieczkę i już całość naprała by więcej sensu..

Ale to nie wszystko. 

Jego kuzyn wpada w łapy UB, torturują go w końcu dostaje „kulę w łeb” i zakopują go w nieoznaczonym grobie. PRL przejmuję dom rodzinny Waldka. Zabrano również dom jego cioci, a ona sama musiał przenieść się na południe Polski do swych dalekich krewnych. 
Polska stała się strasznym miejscem… 

Na jaki pomysł tym razem wpada autorka? 
Ano: 

Dwa lata po powrocie Waldka Marysia zjawiła się w Szkocji.

W okresie „gorącego Stalinizmu”, bez problemów Marysia dostaje pozwolenie na wyjazd do UK?
Nie jest to „łączenie rodzin” – takie rzeczy faktycznie się zdarzały, ale kosztowało to niezwykle wiele pracy, środków i było bardzo trudne w przypadku rodzin oficerów! 

A tu, Marysia, ze wsi gdzie chwilę wcześniej była akcja UB w sprawie „szpiega”, wiadomo że była blisko związana z matką ubitego pomagiera szpiegów, bez problemu dostaje pozwolenie na wyjazd do UK!  Co więcej Marysia miała od razu załatwioną pracę z mieszkaniem w Edynburgu. 

ja rozumiem „Licentia poetica” no ale bez przesady…. 

Bez jakiegoś sensownego wytłumaczenia po prostu jest to mocno nielogiczne. 

 

Do czego tu się jeszcze doczepić? 

Po pierwsze błędy. 

Na przykład w kilku miejscach w dialogach źle podane jest imię – z sensu rozmowy wynika że mówi Janek – czytamy że to Waldek

– Wszystko dobrze? – zapytał kolegę Waldek

Oczywiście mój ulubiony cytat z książki! Tutaj nie wiem co zawiniło – czeski błąd? niedopatrzenie, czy autorka naprawdę myśli że w Anglii atakowała armia niemiecka…

Kiedy jeden ze szpitali dla umysłowo chorych w Anglii znalazł się na drodze nadchodzącej armii niemieckiej, wszyscy pacjenci zostali odesłani do domu krewnych 

ps. wydaje mi się że to było we Francji, kiedyś o tym czytałem, ale nawet nie chcę mi się tego teraz szukać… 

Jest jeszcze sprawa z tym, jak autorka opisała nastawienie Szkotów do polskich obywateli (piszę obywateli – bo w trakcie i po wojnie do UK przyjechała naprawdę duża grupa cywilów, w części rodzin polskich rzołnierzy).  
Faktycznie po wojnie Polacy nie mieli tu „najlepszej prasy”, jednak nie wszyscy Szkoci, nie wszędzie i całość miało również pewien kontekst w jakim się to wszystko odbywało.
Szkoda że autorka przeznaczyła na pokazanie drugiej strony zaledwie w jednym zdawkowym zdaniu… 
Według mnie sprzyja to jedynie ugruntowaniu narracji znanej z popularnych memów, zamiast dążeniu do prawdy historycznej.
 

Czy ta książka naprawdę jest taka zła? 

Wiem że sporo tutaj wam pomarudziłem.  

Ale tak naprawdę to książka jest całkiem niezła. To znaczy sam „romans” jest ok. Myślę że historia opowiadana przez Lady Abigail może się naprawdę spodobać. Przeżycia Anny w Edynburgu, jej życie, praca i rozterki duchowe też są ok. 

Powiem tak, 
Gabriela Garaś faktycznie ma dobre pióro by pisać romanse. Niestety, jeżeli chodzi o przygotowanie merytoryczne…   dno

Dlaczego wydawca, redaktor, czy kto tam prowadził autorkę w trakcie pracy nad tą książką nie wyłapał tych błędów? 
Stawiam na to że by zaoszczędzić czasu i pieniędzy, nie poproszono żadnego konsultanta? 
Przecież wystarczyłoby by autorka wysłała pytanie do kogoś znającego te tematy z prośbą o opinię. Przecież jest to normalna sprawa dla pisarzy…   no chyba że nie dla pisarzy w Polsce… 

 

Podsumowując – Czytając tę książkę można się wzruszyć, ale można się też nieżle powkurzać na idiotyzmy które się w niej pojawiają… 

 

Tytuł – Minione chwile
Autor – Gabriela Gargaś
Wydawnictwo – Filia
Wydane w Polsce – 4 kwietnia 2018
wersja e-book – Tak
Format – 130x200mm
Liczba stron – 400
ISBN – 9788380754256