Niedzielę Wielkanocną postanowiliśmy wykorzystać na wycieczkę do Corrie Fee.
Pogoda nam dopisała – słońce i ciepło pozwoliło w pełni cieszyć się spacerem wśród gór. Bez pośpiechu, właściwie to w leniwym, spacerowym tempie przeszliśmy te kilka kilometrów – było fantastycznie ! ;-)
Corrie Fee to jeden z rezerwatów – Scotland’s National Nature Reserves. Choć „rezerwat” może się nam kojarzyć jako coś zamkniętego i niedostępnego – to jednak, jak w przypadku większości takich miejsc w Szkocji, mamy pełną swobodę w poruszaniu się w jego granicach.
Nasz spacer rozpoczynamy w Glen Doll – jest to jedna z dolin hrabstwa Angus. Niestety jest to bardzo popularne miejsce piknikowe i gdy dojechaliśmy na miejsce było tam naprawdę sporo ludzi…
Typowa atmosfera niedzielnego grillowania, biegające dzieci, zapach kiełbasek, składane krzesełka, stoły itd… niedzielny piknik
po drodze odwiedziłem jeszcze budynek należący do leśników – znajdziemy tu centrum informacji turystycznej, mapy, przewodniki, oczywiście jest tu też bardzo ważne miejsce – toaleta …
jest tu też centrum edukacji, gdzie odbywają się różne zajęcia dla najmłodszych (i nie tylko) – warto wysłać na takie spotkania swą pociechę
Po kilku minutach spędzonych przy parkingu byłem już totalnie zmęczony tym tłumem wokół… ale nie ma się co martwić – z doświadczenia wiem, że wystarczy by człowiek wyszedł kilkaset metrów w góry- i wszystko się zmienia…
No i jest – pięknie, cicho i pusto – tak jak lubię ;-)
a to moja ulubiona ławeczka na tym szlaku :
na przyczepionej tabliczce czytamy dedykację „pamięci naszych rodziców, którzy ukochali to miejsce” :
jakoś się im nie dziwię – gdy siądziemy na tej ławeczce, możemy podziwiać taki oto widok:
No tak, zdjęcie nie oddaje pełni tego, jak tam jest… i może jeszcze to – podejrzewam że gdy Eunice i Vic tu przesiadywali, las wokół był jeszcze małym zagajnikiem i widok był o wiele bardziej imponujący – jednak góra na przeciw, obok szemrzący strumień z małym drewnianym mostkiem …….
no ale ruszamy dalej…
po drodze napotykamy takie oto słupy…. to dla mnie nowość, w pierwszym momencie myślałem że to niedokończone kierunkowskazy – ale jednak….
wystarczy użyć nieco własnej siły by…
ot, sprytek… wiatr nie złamie, słońce nie wypali, jest szansa że posłuży dłużej …
No, ale my docieramy na miejsce –
dolina otoczona z trzech stron wysokimi (ok 250m) skalnymi ścianami, z małym wodospadem i strumieniem kręcącym się w nieprawdopodobnych zawijasach…
niestety, słońce które dla nas było czystą przyjemnością – dla aparatu fotograficznego było zabójcze…. świeciło nam prosto w twarz, no i prosto w obiektyw – o porządnym zdjęciu nie było mowy…nie posiadam filtrów, itp, więc musicie mi uwierzyć na słowo – jest tam naprawdę bajkowo … ;-)
To bardzo fajne uczucie gdy człowiek siedzi sobie w krótkim rękawku, na wielkim, nagrzanym głazie i spogląda na olbrzymie czapy śniegu oddalone nie więcej niż kilkaset metrów od nas…
to jeszcze jedna fotka w stronę „ze słońcem” … ;-)
Z tego miejsca można ruszyć dalej, ścieżka biegnie kamiennymi schodami w górę, tuż obok wodospadu i wyprowadza wędrowców na szlak wiodący prosto na szczyty Driesh i Mayar – zdjęcia z tych szczytów zobaczysz tutaj
A tu jeszcze zdjęcie pięknego, młodego modrzewia, mięciutkie jeszcze igły są jakby były zrobione z… sam nie wiem – jedwabiu ?
droga powrotna to już łatwizna, a widoki – jak zwykle zapierające dech w płucach …
Cały spacer zajął nam ok. 2 godzin. Z czego dużą część przesiedzieliśmy grzejąc się na słoneczku… Nie jest to trudna trasa, cały czas idzie się wygodną szeroką ścieżką, przychodzą tu nawet rodziny z dziećmi. Jeżeli będziecie kiedyś mieli ochotę na niezbyt męczący spacer z pięknymi widokami – polecam !