Zwykle czytam 2-3 książki równolegle:
Kryminał lub inną pozycję „dla odprężenia”, któryś z grubych tomiszczów historycznych (coś w rodzaju Wysp Daviesa) i jakiś drobiazg, lub coś nad czym aktualnie „pracuję”: książka kucharska, legendy Highlandu, historia Skara Brae itp.
Jednak za każdym razem gdy czytam coś Petera Maya to się zmienia. Gdy już zacznę wchodzić w świat kreowany przez tego autora po prostu nie jestem wstanie równocześnie poświęcić mej uwagi czemuś innemu…
Tak było w przypadku Trylogii z Lewis, tak było i teraz.
Wyspa powrotów nie jest kontynuacją Trylogii z Lewis – ale nie jest to również coś kompletnie odmiennego.
Nastrój książki pozostał ten sam. Może i zmienili się bohaterowie ale wciąż czuć ducha Szkockich wysp Harris i Lewis.
Wyspa powrotów rozgrywa się na trzech płaszczyznach:
Pierwsza płaszczyzna to jak łatwo zgadnąć: zagadka kryminalna. I o dziwo, tym razem akcja wcale nie rozgrywa się w Szkocji! Tym razem wędrujemy aż za ocean – do Kanady. A dokładniej na maleńką wyspę Entry w Zatoce Świętego Wawrzyńca.
To tutaj przybywa Sime Mackenzie wraz z ekipą dochodzeniową aby zbadać sprawę morderstwa miejscowego milionera.
Sime to policjant z problemami (jakżeby inaczej) – rozpad małżeństwa, problemy z bezsennością, Sime to człowiek który gdzieś po drodze zagubił sens życia…
(brzmi znajomo prawda?)
Główną podejrzaną staje się Kirsty – żona zamordowanego i nie wiedzieć czemu Sime ma silne odczucie że widział już tę kobietę wcześniej. Tylko jak i gdzie, skoro Kirsty nie rusza się poza wyspę Entry?
W Sime zaczyna się coś budzić, jakieś wspomnienia… wspomnienia które nie są jego wspomnieniami…
Drugą płaszczyzną tej książki jest jedna z ciemnych kart historii Szkocji – highland clearances czyli rugi lub inaczej wysiedlenia ludzi z Highlands.
W dawnych czasach północ Szkocji była zorganizowana w system klanowy. To coś pośredniego pomiędzy jedną, wielką, szczęśliwą rodziną a monarchią absolutną. Przywódca kalanu był równocześnie ojcem i właścicielem każdego ze swych ludzi. System ten działał całkiem sprawnie przez wiele setek lat.
Jednak czasy się zmieniają.
Kiedyś siłą klanu była liczba zbrojnych którą mógł zebrać przywódca. Przeważały małe gospodarstwa zdolne wyżywić jedynie rodzinę która na tej ziemi pracowała. Później przywódca klanu zmienił się w Landlorda (właściciela ziemskiego) i nie potrzebował już prywatnej armii, potrzebował pieniędzy…
Chłopi nie byli w stanie ze swych skrawków ziemi opłacić czynszu, do tego właśnie rozpoczęła się rewolucja przemysłowa – miasta potrzebowały nowych pracowników – ale przede wszystkim żywności, której wieś nie była w stanie dostarczyć. Wieś musiała się zmienić.
Na domiar złego północ Szkocji (podobnie jak Irlandię) zaatakowała zaraza ziemniaczana – co dla ludzi oznaczało po prostu głód…
Nowy sposób panowania Landlordów nie podobał się ludziom – To już nie był ten dawny „Ojciec klanu”, to był właściciel ziemski którego interesuje tylko zysk. Ziemia która dawniej należała do całego Klanu, ziemia na której wszyscy wypasali krowy, gdzie polowano na króliki i drobne ptactwo teraz została ogrodzona i wypasano tam owce i krowy właściciela ziemskiego.
Bardziej opłacalna była hodowla owiec niż dzierżawa ziemi setce ludzi w wiosce…
W niektórych regionach Szkocji rugi przebiegały w sposób dość naturalny i pokojowy – ludzie odchodzili do miast, lub wybierali marzenie o lepszym życiu w Nowym Świecie. Ale były miejsca, zwłaszcza północna część Highlandu i Hebrydy, gdzie ludzi zmuszano siłą do opuszczenia swych domów. Często były to krwawe zmagania, gdzie nie jeden stracił życie a ludzie trafiali na statki w kajdanach…
Właśnie o tej niechlubnej części historii Szkocji przypomina w swej książce Peter May.
Te dwie historie doskonale się ze sobą splatają. Peter May jest prawdziwym mistrzem prowadzenia narracji dwutorowo – śledztwo kryminalne i historia Szkocji pięknie się tu dopełniają.
Ale znajdziemy w tej książce jeszcze jedną – trzecią płaszczyznę.
Trzecią płaszczyzną – a właściwie kanwą całej książki jest jeden z najczęstszych motywów szkockich legend i pieśni – poszukiwanie utraconej kobiety-miłości poprzez przestrzeń i …czas…
Ciorstaidh! – Czekaj na mnie! … Gdziekolwiek będziesz!
przekrzykuję własną bezradność.
Znajdę cię, obiecuję!
I tutaj dopiero objawił się dla mnie geniusz autora.
Cała książka od początku do końca jest rozwinięciem tego motywu, ale May zrobił to naprawdę z dużym wyczuciem balansując pomiędzy naiwnością legendy a realizmem kryminału.
ten sam motyw w kultowej wersji Clannad
[youtube_sc url=”https://youtu.be/G0np-5xbkus”]
No dobra, to już na koniec tego nieco przydługiej recenzji – warto czy nie?
WARTO!
Choć niestety nie jest to już kontynuacja Trylogii z Lewis (a może i dobrze) Peter May w Wyspie powrotów zachował całą magię nastroju tamtych książek, przekazując nam przy okazji sporą porcję wiedzy o historii Szkocji i Kanady.
Wyspa powrotów to po prostu Tartan Noir w najlepszym wydaniu… ;-)
Peter May opowiada o Wyspie powrotów:
[youtube_sc url=”https://youtu.be/RjTNOKtgE5c”]
Inne książki tego autora:
trylogia Wyspy Lewis:
Czarny dom
Człowiek z Wyspy Lewis
Jezioro tajemnic
Tytuł – Wyspa powrotów
Autor – Peter May
Tytuł oryginału – Entry Island
Przekład – Jan Kabat
Wydawnictwo – Albatros
Wydane w Polsce – marzec 2016
125 x 195 mm
Liczba stron – 480
ISBN – 9788378854852